środa, 11 maja 2016

Jak dobrać rozmiar gorsetu





Wybranie właściwego rozmiaru gorsetu to nie lada wyzwanie, zwłaszcza dla osoby nieobeznanej w temacie. Te wszystkie cale, centymetry przeplatane z S/M/L, a tu jeszcze trzeba coś odjąć, a tam już nie,  tu musi być mniej, a tam nie może – od ilości informacji we wszelkich poradnikach niejednego z nas już zapewne rozbolała głowa, a wciąż nie do końca wiemy jaki rozmiar jest dla nas odpowiedni.
Czy jednak da się w prostych słowach wytłumaczyć jak dobrać tak specyficzny rodzaj garderoby jakim jest gorset? Osobiście uważam, że się da, ale pod jednym warunkiem: trzeba chcieć to zrozumieć!

Gorset jest jak matematyka

Aby zrozumieć zasadę doboru rozmiaru gorsetu do własnej sylwetki trzeba umieć liczyć. Ale spokojnie, nikt nie mówi tu o całkach czy innych funkcjach. Wystarczą podstawy takie jak dodawanie, odejmowanie oraz mnożenie i dzielenie. Jeżeli już to nas przeraża to warto się zastanowić, czy w ogóle chcemy w gorsety „wchodzić”. W końcu nie mówimy tu o doborze luźnej sukienki czy koszulki, a o gorsecie – elemencie garderoby, który wpływa na zmianę naszej sylwetki, a więc mieści się w kategorii modyfikacji ciała (zwłaszcza gdy zamierzamy nosić go regularnie). Dla własnego dobra warto jest więc zapoznać się z metodą doboru odpowiedniego rozmiaru. Dla osób leniwych skrócona wersja tego artykułu została zawarta w ostatnim akapicie, nie zmienia to faktu, że warto zapoznać się z całym tekstem by lepiej zrozumieć problem dobierania rozmiaru gorsetów dostępnych na rynku.

Od czego zacząć? Najlepiej od spisania własnych wymiarów. W wymiarach sklepowych dla gorsetów RTW (Ready to Wear – „gotowe do noszenia”, a więc standardowe rozmiary) zwykle podaje się trzy podstawowe obwody (pod biustem, w talii, w biodrach) i wysokość z przodu (przy zapięciu) oraz z tyłu (przy wiązaniu). Wystarczy więc, że spiszemy sobie te właśnie wymiary naszej sylwetki by móc dobrać odpowiedni do nich gorset. Pamiętajmy, żeby mierzyć się w odpowiednich miejscach. Obwód pod biustem mierzymy tuż pod piersiami, talię w najwęższym miejscu tułowia (zwykle wypada powyżej pępka), a wymiar w biodrach najlepiej zmierzyć na wysokości kości biodrowych lub delikatnie poniżej nich. Oczywiście biodra wypadają niżej, ale mało który gorset RTW sięga tak nisko, zwykle więc podany obwód będzie bardziej adekwatny do naszych kości biodrowych niż do bioder samych w sobie. Dla własnego spokoju możemy spisać sobie oba wymiary: obwód na wysokości kości biodrowych oraz w biodrach i/lub zapytać sprzedawcę o wysokość od talii do końca gorsetu (czyli wysokość, na której był mierzony obwód dolny) i na takiej wysokości pobrać miarę.

 
W przypadku gorsetów typu overbust dodatkowo będziemy potrzebować obwód w biuście (mierzony w najszerszym miejscu, zwykle na wysokości sutków). Zazwyczaj dla gorsetów zasłaniających biust nie podaje się już obwodu pod biustem, także wymiar w biuście zastępuje go w tabelce. Jako że bardziej popularne u nas są jednak gorsety typu underbust, a więc kończące się pod biustem, to dalsza część tego tekstu będzie się odnosić właśnie od nich.

 

Wysokości podane w tabelkach rozmiarowych dla gorsetów RTW odmierzają długość gorsetu od jego czubka do samego dołu. Mierzy się je wzdłuż zapięcia z przodu (najczęściej busku) oraz wzdłuż fiszbin przy wiązaniu z tyłu. Dzięki tym wymiarom wiemy jak długi jest gorset. To, jak wysoko będzie on sięgał na ciele wyczytamy z załączonych przez producenta zdjęć - należy jednak pamiętać, że nasza talia niekoniecznie wypadnie w tym samym miejscu co talia modelki sklepowej. W razie wątpliwości warto skontaktować się ze sprzedawcą. Oczywiście byłoby lepiej gdyby podane wysokości były mierzone od talii do górnej krawędzi i od talii do krawędzi dolnej, ale takie luksusy tylko u gorseciarki. ;)

Wymiary wymiarom nierówne

Poprawnie zasznurowany gorset - wiązanie równoległe.
Gdy znamy już własne wymiary możemy przejść do porównania ich z tymi podanymi w tabelce dla gorsetów w poszczególnych rozmiarach. Najważniejszym, wyjściowym wymiarem będzie obwód talii. Od tego jakiej redukcji oczekujemy od gorsetu zależy jaki rozmiar wybierzemy. Wspomnieliśmy o redukcji, a więc ...odejmowanie! Jeśli zależy nam na dużej redukcji będziemy szukać gorsetu, którego wymiar w talii jest mniejszy od naszej talii naturalnej o 10-15cm (dokładniej o ok. 20% obwodu talii). Jeśli wystarczy nam mała redukcja to możemy wybrać gorset o talii mniejszej od naszej o 5-10cm (ok. 10% obwodu talii).
Na przykład gdy chcemy osiągnąć dużą redukcję mając naturalną talię o wartości 70cm będziemy szukać gorsetu o obwodzie w talii (przy maksymalnym zasznurowaniu) w granicach 55-60cm (70cm - 15cm = 55cm, 70cm - 10cm = 60cm).
Natomiast dla małej redukcji wystarczy nam w tym przypadku gorset o talii 60-65cm (70cm - 10cm = 60cm, 70cm - 5cm = 65cm).

Jeśli już znajdziemy rozmiar mieszczący się w pożądanym przedziale przechodzimy do sprawdzenia obwodu pod biustem oraz w biodrach. W przypadku tych dwóch wymiarów najbardziej pożądany będzie gorset, który ma obwody góry i dołu równe lub zbliżone do naszych (ale nie większe!).
Przykładowo jeśli naturalnie mamy pod biustem 75cm to najlepiej będzie jeśli gorset w wybranym rozmiarze będzie się mieścił w granicach 70-75cm. Do tego mając obwód na wysokości kości biodrowych równy 90cm będziemy chciały by gorset miał również na tej wysokości obwód zbliżony do naszego lub delikatnie mniejszy, a więc w okolicach 85-90cm. Jeśli obwód gorsetu przy maksymalnym zasznurowaniu na wysokości bioder lub pod biustem byłby większy od naszego naturalnego obwodu w tym miejscu to gorset będzie na nas za duży i mimo pełnego zamknięcia gorsetu będziemy miały luz pomiędzy gorsetem a naszym ciałem. Dlatego lepiej już wybrać gorset o kilka centymetrów ciaśniejszy w tym miejscu niż za luźny (różnicę w wymiarach wyrówna wtedy przerwa pod wiązaniem). 
 
Gorset za wąski w biodrach.
Gorset za wąski pod biustem i za szeroki w biodrach.

Dodatkowo warto zwrócić uwagę na rozbieżność proporcji w gorsecie względem naszego ciała. Jeśli wybierzemy rozmiar gorsetu, w którym jego obwód pod biustem będzie, powiedzmy, 5cm mniejszy niż nasz naturalny obwód w tym miejscu i obwód na wysokości kości biodrowych również będzie 5cm mniejszy niż nasz, to sznurowanie będzie się układać równolegle, a więc taki gorset będzie na nas leżał lepiej niż gorset, w którym te różnice nie byłyby równomierne. Oznacza to, że jeśli gorset będzie miał obwód pod biustem równy naszemu, ale w biodrach będzie mniejszy o więcej niż 5cm to sznurowanie z tyłu najpewniej będzie przypominało literę „A”.
 



Natomiast jeśli sytuacja będzie odwrotna, czyli obwód pod biustem w gorsecie będzie dużo mniejszy niż nasz naturalny, a w biodrach zbliżony do naszego, to zapewne sznurowanie układać się będzie na kształt litery „V”. Często tak układające się sznurowanie jest odbierane jako błąd użytkownika, jednak powinniśmy to postrzegać raczej jako gorset niedopasowany kształtem do naszej sylwetki. Oczywiście, najbardziej pożądane będzie sznurowanie układające się równolegle – wizualizując, w taki oto sposób „I I” – jednak nie zawsze jesteśmy w stanie takowy efekt uzyskać i wynikać to będzie jedynie z kształtu gorsetu oraz jego wymiarów względem naszej sylwetki, a nie z naszej nieudolności czy niewiedzy.

Marka a rozmiar

Szukając dla siebie gorsetu RTW musimy mieć świadomość, że każda marka ma trochę inne standardy rozmiarowe, inny wykrój a co za tym idzie również inne możliwości redukcji i odmienny kształt. W dodatku często gorsety różnych firm są inaczej oznaczone. Dlatego dobierając rozmiar gorsetu od jednego producenta nie sugerujmy się rozmiarami gorsetów innych marek. Lepiej przed zakupem zapoznać się z tabelką wymiarów podaną przy danym modelu gorsetu niż później żałować zakupu niewłaściwego rozmiaru.

Najczęściej rozmiary gorsetów podaje się w calach, zwłaszcza te zagranicznych marek. Rozmiary gorsetów rosną względem siebie o 2 cale, czyli po gorsecie w rozmiarze 20cali będzie gorset w rozmiarze 22cali, kolejny będzie 24calowy, następnie 26calowy itd. Jako, że w Polsce używamy centymetrów do mierzenia, a nie cali (jak ma to miejsce m.in. w Wielkiej Brytanii) warto nauczyć się przeliczać cale na centymetry.

1 cal = 2,54 cm
Dla ułatwienia obliczeń w pamięci możemy sobie zaokrąglić 1 cal do 2,5 cm. Tak więc gorset w rozmiarze 24 cali będzie równy ok. 60cm, co oznacza, że gorset 24calowy przy maksymalnym zasznurowaniu będzie miał obwód w talii wynoszący średnio 60cm (24 x 2,5 = 60).
Dlatego, jeśli nasza naturalna talia wynosi 70cm, a pożądana przez nas redukcja mieści się w granicach 10cm to gorset o rozmiarze 24 cali będzie dla nas odpowiedni. Jeśli natomiast będziemy oczekiwać większej redukcji to wybierzemy gorset o mniejszym rozmiarze, czyli 22 cale, a więc (22 x 2,5 = 55cm) ok. 55cm przy maksymalnym zasznurowaniu, co daje nam redukcję do 15cm.
Wśród polskich marek produkujących gorsety RTW używa się oznaczeń rozmiarowych „S/M/L”, do których przywykliśmy już w przemyśle odzieżowym. Taką rozmiarówkę zapoczątkowało PaperCats, możemy też ją spotkać w gorsetach od RebelMadness. Niestety, dla obu tych firm gorset w tym samym rozmiarze będzie miał zupełnie inne wymiary!
Na przykładzie rozmiaru XS:
- w gorsecie Cyan Rose od RebelMadness obwód talii dla tego rozmiaru wynosi 51cm, a więc ok. 20cali,
- w gorsecie Laurel od PaperCats obwód talii dla tego rozmiaru wynosi 54cm, a więc bliżej 22cali.
Obwody pod biustem i w biodrach również są inne w przypadku obu marek dla, wydawałoby się, tego samego rozmiaru. Dlatego tak ważne jest, by każdorazowo zapoznać się z tabelką wymiarów dla danego modelu zanim dokona się zakupu.

Podsumowując, aby dobrze dobrać gorset do naszej sylwetki należy najpierw zapoznać się z tabelką rozmiarów od danego producenta i porównać je z naszymi wymiarami. Wymiary gorsetu powinny być zbliżone lub nieznacznie mniejsze od naszych naturalnych w obwodzie pod biustem oraz na wysokości kości biodrowych. Natomiast na wysokości talii pożądany będzie obwód gorsetu mniejszy od naszej naturalnej (zależnie od oczekiwanej redukcji) w granicach 5-15cm (dokładniej mówiąc w granicach 10-20% obwodu naszej talii). Dodatkowo warto sprawdzić jaka jest długość gorsetu żeby mieć pewność, że nie będzie się nam wbijał w uda czy też w biust (zwłaszcza gdy mamy stosunkowo krótki tułów). W razie wątpliwości warto skontaktować się z obsługą sklepu i poprosić o pomoc w doborze rozmiaru – w końcu oni najlepiej wiedzą jak ich gorsety są skonstruowane.

wtorek, 10 maja 2016

Najpiękniejszy Dzień w Twoim Życiu nie może być idealny

Foto: Aneta Pawska


Jak większość małych dziewczynek marzyłam o księciu, który przyjedzie na pięknym rumaku i zabierze mnie do swojego pałacu, gdzie weźmiemy ślub i będziemy żyć długo i szczęśliwie, oczywiście z gromadką dzieci. Co prawda moje wyobrażenie mogło się różnić od wyobrażeń koleżanek. Otóż mój książę od zawsze jawił mi się jako długowłosy brunet o przeszywającym spojrzeniu, a wspomniany rumak miał być czarny, lśniący i najlepiej z warczącym sercem w kształcie litery V - koniecznie na dwóch kółkach i z chromowanym wykończeniem oraz skórzanymi akcesoriami!


A rzeczywistość? No cóż, okazała się zgoła inna. Co prawda mam tego swojego wymarzonego „księcia”, włosy ciemny brąz (czarne jak go z farbą dopadnę :p), długie (a jakże!), spojrzenie przeszywające też jest. Ba, nawet przystojny, wysoki, szczupły, do tego sympatyczny, uczciwy, czuły – no udał się rodzicom, to im muszę przyznać!

Ale rumaka jakoś nie mamy do tej pory, książę mój wręcz nie był zainteresowany motoryzacją do czasu zapędzenia go na kurs kat. B (a teraz wielki specjalista od samochodów :p), kat. A go nie interesuje niestety, ale to jego wybór, będzie plecakiem, a co (ja mam prawko na obie)!

 Także najpierw woziliśmy się starą Astrą w kombi, teraz mamy BMW e36 - całe 1.8, normalnie szacun na dzielni - oczywiście też w kombi bo nasze hobby zajmuje sporo miejsca to się bagażnik przydaje (ale w Astrze był większy!), kolor brzydki bo granatowy (fuj fuj) acz to się zmieni, przecież opla się udało z wałka pojechać, to beemka też przeżyje.


W pałacu nie mieszkamy, zwłaszcza własnym, bo wynajmujemy – choć w porównaniu do pierwszego lokum (16m2) to teraz żyjemy jak na salonach, dokładniej na poddaszu :D Belki są, więc koty zadowolone. Właśnie, koty. Mamy całe dwa (plus te w głowie), które robią za dzieci, bo dzieci na razie nie mamy – logistycznie byłby to strzał w stopę (portfel?), zwłaszcza że 500+ żeśmy nie przewidzieli to się nie rozmnażaliśmy, tak wyszło. Jakoś sobie umyśliłam, że w moim życiu ma być po kolei wszystko i w miarę z głową, także najpierw udana relacja, zaręczyny, ślub, kariera a potem dzieci jak będziemy ustatkowani na tyle by potomstwu byt zapewnić. Co prawda liczyłam, że ogarnę te punkty trochę szybciej, ale życie zaskakuje i nie ma zmiłuj. Nic nie jest takie jak zakładamy że będzie.

No właśnie, ślub! Przecież o tym ten post miał być. Tak jak moje wyobrażenie o księciu odstawało od normy, tak też ślub chciałam mieć nie do końca typowy. Otóż jako osoba niepijąca (wg zgryźliwych – „ta ze słabą głową”), z narzeczonym nietanecznym, odpadły nam dwie główne atrakcje weselne. Bo na wesele przecież idzie się napić i potańczyć – tradycyjnie, po polskiemu! W dodatku to drogi interes takie wesele, a my parą jesteśmy niemajętną, ze skromnych rodzin, tak sobie żyjemy od wypłaty do wypłaty więc i odłożyć coś ciężko, kredyt to zło konieczne (a branie go tylko na wesele uważam za postradanie rozumu) toteż doszliśmy do konkluzji, że wesele rzecz zbędna i się obejdziemy. Teście zaaprobowali, rodziciele zrozumieli, reszta może mieć swoje opinie, ale my się nie musimy z nimi liczyć. Bo ostatecznie to nasz ślub. Plan zakładał więc ślub cywilny, obiad dla najbliższej rodziny i wieczorną imprezę domową dla kilku przyjaciół. Skromnie i z głową.
Toteż  pozostało tylko ogarnąć niezbędnik (ciuchy, obrączki, data) i zawiadomić zainteresowanych. Proste, prawda? No prawie. :p

Przygotowania do tego dnia zaczęliśmy od ustalenia daty. Zdecydowaliśmy się na 9 maja 2015 roku. Dla ułatwienia, co by mąż zapamiętał, bo moje urodzinki są 5 września więc... 9.05, 5.09 – rozumiecie? :D Obie daty ważne, wtopy nie będzie jak się pomyli kolejność cyferek. :D A rok 2015 bo łatwiej będzie liczyć ile lat po ślubie jesteśmy. Poza tym zależało mi żeby moja mama na ślubie była obecna, a z jej zdrowiem niestety coraz gorzej, więc braliśmy to również pod uwagę. Tak więc w grudniu 2014 roku (po sierpniowych zaręczynach) zaklepaliśmy termin w Urzędzie Stanu Cywilnego, godzina 16:00 aby mąż na pewno zdążył wstać. :D
Kolejną rzeczą, którą się zajęłam były obrą... spinki do mankietów! Tak, bo wymarzyłam sobie, że zrobię ukochanemu niespodziankę i kupię mu spinki w kształcie hełmów Szturmowców z Gwiezdnych Wojen! Miał je dostać w dniu ślubu, jak ubierając koszulę się zorientuje, że potrzebne są spinki, a on nie ma! No ale się wygadałam parę dni wcześniej (acz udało mi się te 5 miesięcy tajemnicę trzymać, to już duży sukces!).

Następnie poszukiwania obrączek. Złota nie lubię, wiedziałam więc że chcę srebrne. Szukaliśmy dzielnie, przymierzaliśmy, oglądaliśmy, ale żadne nam się nie spodobały, żadne nie były takie jak trzeba. W dodatku palec męża jest jakiś dziwny, bo ma kostkę szerszą od miejsca, gdzie obrączka by miała się trzymać (więc albo mielibyśmy obrączkę za luźną, albo nieprzechodzącą przez kostkę. Myślałam już nawet o obrączce regulowanej, serio! Ostatecznie przeglądając internet trafiłam na ładne, czarno srebrne obrączki. Tak, zamówiłam obrączki z ebaya. Kto mi zabroni? Były tanie, były ładne, udało mi się dobrać rozmiar, wspólnie ustaliliśmy, że nie musimy ich nosić na co dzień (mąż i tak by w pracy musiał ściągać bo mają zakaz noszenia biżuterii) to i szkoda żeby były jakieś super za milion monet. Rodzice nie rozumieli czemu chińskie badziewie, ale ważne, że my byliśmy zadowoleni :p

Data jest, obrączki są, zostały stroje. Wiedziałam, że nie zdążę uszyć i dla siebie i dla narzeczonego, toteż poprosiłam o uszycie fraka wg mojego projektu szyjącą koleżankę. Kupiłam materiały, dałam instrukcje i wymiary - wystarczyło czekać na efekty. Koleżanka wywiązała się z zadania, uszyła bardzo ładny frak, spodni nie zdążyła, ale kupiła pasujące, pieniążki za nie oddałam, wszystko cacy. Szkoda, że nie dotarła na imprezę po ślubie (do dziś nie rozumiem czemu), bo czekał na nią upominek za poświęcony czas. Już go nigdy nie odebrała, niestety nie każda przyjaźń trwa wiecznie, nie przezwyciężyłyśmy późniejszego konfliktu, szkoda. Frak oddaliśmy żeby nie była stratna, dlatego też na zdjęciach z drugiej sesji ślubnej mąż jest już ubrany w coś innego.

Zaproszenia i zawiadomienia chcieliśmy rozwieźć osobiście. Oczywiście projektowałam je sama i drukowałam na domowej drukarce żeby ograniczyć koszty. Nawet koperty na nie zrobiłam własnoręcznie (DIY power)! Zaplanowaliśmy najpierw odwiedzić rodzinę męża, a potem moją. Do dziadków miałam blisko, bo mieszkają w tym samym mieście, rodzina narzeczonego to 30km drogi, więc podjechaliśmy do nich w jeden weekend samochodem i rozwieźliśmy dobrą nowinę tym, do których udało nam się dotrzeć. Jednak do mojej rodziny już się nie wybraliśmy. Dlaczego? Bo nasza Astra wyzionęła ducha! Na miesiąc przed ślubem silnik padł kompletnie. Taka mała katastrofa na zachętę, a co! (Dzięki losie!) Zawiadomienia więc wysłałam pocztą do rodziny, której adres znałam, poprosiłam też o szerzenie wieści tych co już wiedzieli, do kogo się dało to zadzwoniłam. Tylko tyle mogłam wtedy zrobić. Brak auta utrudnił nam nie tylko przygotowania, ale też codzienne obowiązki. Ale mówi się trudno i żyje się dalej.

Swoją suknię ślubną szyłam na tydzień przed terminem. Tak, jestem masochistką, którą czasem musi deadline gonić bo inaczej się nie zbierze. Zwłaszcza szyjąc dla siebie. Na tydzień przed ślubem udało mi się załatwić wymarzony motocykl z przyczepką, którym chciałam jechać do ślubu. Taka moja fanaberia. W związku z tym zamiast długiej do ziemi spódnicy zdecydowałam się uszyć krótką, za kolana. A że załatwianie moto trwało ile trwało to i opóźniło szycie. Wcześniej wiedziałam tylko, że suknia ma być biała, ale nie do końca. Marzyły mi się koronki w moich ulubionych kolorach. Fiolet i zieleń morska. Z trudem znalazłam zadowalające. Udało mi się też znaleźć tiul w tych odcieniach, ale było go mało (co wpłynęło na to jak się układał na sukni). Musiałam kombinować. Wiadomo, że gorset musi być. To była podstawa, więc od niego zaczęłam. Uszyłam biały gorset na swoje wymiary i ozdobiłam go koronkami wyciętymi w różnych wariacjach. Dodałam białą koronkę dla stonowania efektu. To zajęło najwięcej czasu. Potem spódnica z koła, z tej samej tkaniny co gorset, na to spódnica z białego tiulu i trzecia spódnica z tiulu fioletowego i zielonego. Uff, zrobione. Ah, jeszcze welon. Z resztek białego tiulu skleciłam też welon na grzebyczku. Moja cudowna Świadkowa ozdobiła go kwiatami ze wstążki, które sama zrobiła na potrzeby bukietu. Miałam najpiękniejszy bukiet na świecie, stworzony przez moją Marysię. <3 W ogóle pomogła mi ona niesamowicie w tych kilka dni przygotowań, za co jestem jej bardzo wdzięczna. Zrobiła też mój makijaż ślubny, dzięki czemu nie wystąpiłam z czerwoną twarzą i krzywą kreską na oku. :D Nie mogłam sobie wymarzyć lepszej świadkowej.

Jak więc udał się ślub po tak ekscytujących przygotowaniach? Cóż, trochę inaczej niż planowaliśmy. W środę przed ślubem (ślub był w sobotę) dostałam info, że motocykl się zepsuł. Na szybko szukaliśmy zastępstwa, a że gusta mamy specyficzne padło na ...Malucha na glebie :D Tak, woleliśmy jechać klasykiem z obniżonym zawieszeniem, niż nowym passatem ojca (swoją drogą bardzo ładnym, jak na passata ;p) czy mercedesem wujka (bo to nie G klasa). Na dzień przed ślubem okazało się, że nie ma mi kto zrobić włosów (stwierdziłam więc, że sama ogarnę), a w dniu ślubu lokówka odmówiła posłuszeństwa i musiałam się obyć bez loków (czyt. poszłam nieuczesana). Na domiar złego, przez głupią decyzję odstawienia tabletek w grudniu (bo chciałam zrzucić to co przybrałam przez wspomniane tabletki) poprzestawiał mi się cykl i miałam tego wyjątkowego dnia okres! Czyli byłam napuchnięta i obolała. No i nie, nie udało mi się schudnąć. :p
Oliwy do ognia dolała pani odpowiedzialna za muzykę w Urzędzie, ponieważ tuż przed ceremonią podeszła do nas w celu rozliczenia się. Tylko że ja próbowałam się do Urzędu dodzwonić na wszystkie możliwe numery przez kilka tygodni (nikt nie odbierał o żadnej godzinie), nawet w tygodniu byliśmy pod budynkiem, ale było zamknięte bo chciałam ustalić co i jak z muzyką. Ostatecznie koleżanka zgodziła się zagrać na skrzypcach i myślałam, że sprawa załatwiona. A tu mi kobieta wyskakuje z tym, że nieważne czy ona zagra/włączy play na odtwarzaczu, czy mam swojego grajka, opłata musi być! Nie ma to jak zagrać na nerwach tuż przed ważną chwilą. Dla świętego spokoju babie zapłaciłam, choć do dziś twierdzę, że było to z jej strony po prostu wymuszenie.
A sam ślub? Ryczałam, a jakże, ale makijaż to przetrwał (dzięki Maryś). Ogólnie byłam tak zdenerwowana, że dopiero po wyjściu z urzędu odetchnęłam i wyszłam z trybu autopilota :D Wcześniej nie ogarniałam rzeczywistości, ale podobno dobrze się maskowałam (poza tym, że kolejnej parze życzyłam „Powodzenia” to nie było żadnego faux pa :p) I mimo, że nie udało mi się wielu rzeczy zorganizować (chciałam np. żeby do ołtarza odprowadzili nas szturmowcy, ale nie znalazłam takowych) to przyjaciele i rodzina obecna tego dnia oraz kartki od tych, którzy nie dotarli były dla mnie wystarczające. Ba, nawet czekała na nas miła niespodzianka po wyjściu z urzędu, bo przyjechali motocykliści. Na początku myślałam, że to dla kolejnej pary, ale ewidentnie byli dla nas (dzięki Kuzyn <3), a dokładniej dla mnie, bo miłość do motocykli mam po mamie i jest we mnie silna.

Obiad dla rodziny się udał, pończochy (nylonowe FF’y) podarły się dopiero w połowie tego dnia, a wieczorna impreza mimo, że była typową posiadówką trwała do rana i bawiliśmy się przednio.

Po co to wszystko piszę? Żeby pokazać zdenerwowanym Parom Młodym, że ten dzień nie musi być idealny. Twierdzę wręcz, że to niemożliwe. Zawsze znajdzie się coś, co nie wyjdzie, zawsze ktoś będzie niezadowolony, do czegoś na pewno ktoś się przyczepi. I nie ważne ile wydacie pieniędzy na wesele, ani ile dostaniecie w kopertach. Ważne, żebyście cieszyli się tym, że jesteście z ukochaną osobą i wspólnie stawiacie kolejny krok w waszym związku. I by towarzyszyły Wam osoby, które potrafią się cieszyć Waszym szczęściem, choćby i mieściło się ono w czerwonego fiata 126p.